Autor słynnych „Rozmów z Bogiem” napisał: „Tak długo, jak będziesz się martwił tym, co inni o Tobie myślą, tak długo będziesz od nich zależny”. Któż chciałby być zależny od zakompleksionych ludzi z niskim poczuciem własnej wartości?
Każdy z nas spotyka się czasem z krytyką. Co powoduje, że niektórzy są tak skorzy do krytyki? Skłonność do ciągłej krytyki wynosimy z domu, to świadczy o naszym wychowaniu (nie mylić z wykształceniem): ktoś, w czyjej obecności stale krytykowano innych ludzi i kto sam był krytykowany, uczy się krytykowania. Taka osoba posiada niskie poczucie własnej wartości. To nie jest tak, że nikt nie może nam powiedzieć złego słowa. Każdy ma prawo oceniać i to, jak to robi świadczy wyłącznie o nim. Uwierzcie mi, „konstruktywna krytyka” potrafi dać naprawdę ogrom korzyści. Trzeba jednak odróżnić konstruktywną krytykę od destrukcyjnej.
Jeśli ktoś nie wysila się, by w swój krytycyzm włożyć choć odrobinę kultury to świadczy o nim bardziej niż o nas. Dlatego nie przejmuję się tak zwanym hejtem, tym bardziej jeśli pochodzi od ludzi, którzy totalnie nie mają dla mnie znaczenia i zajmują się typowym „krytykanctwem”. Przykra i złośliwa krytyka o wiele więcej mówi o osobie, która krytykuje, a nie o tym, kto jest krytykowany. Jeśli zatem Drodzy Czytelnicy będziemy o tym pamiętali to będziemy wiedzieli, że to nie z nami jest „coś nie tak”.
Jest tak i wszyscy o tym dobrze wiemy, że są na świecie ludzie, którzy wszystko krytykują, ale są też tacy, którzy pomagają, oczywiście w miarę swoich możliwości. Gorzej jest, gdy ktoś próbuje być dobry w jakiejś dyscyplinie, ale mu nie idzie. Wtedy zazwyczaj na każdym kroku musi udowadniać innym, ale chyba przede wszystkim sobie, że jest ekspertem i że jest lepszy od innych. W ramach takiego udowadniania, osobnicy niespełnieni odczuwają uporczywą konieczność krytykowania innych. Właściwie nawet nie tyle krytykowania, co ganienia, łajania, podkopywania czyjegoś autorytetu. Krytykowanie miałoby w sobie jeszcze ziarno pozytywnego przesłania, mogłoby nieść sensowną radę czy rozwiązanie jakiegoś problemu. Jednak w takich przypadkach mamy wtedy raczej do czynienia z „krytykanctwem”, niż z krytyką.
Osoby takie są nieszczęśliwe: osądzanie innych to forma terapii – oczyszczania wewnętrznego. To świetny, choć brudny sposób, na odwrócenie uwagi od tego, co dzieje się w nich samych. Zamiast wziąć się w garść i zacząć pracować nad sobą, wybierają łatwiejszą drogę, przerzucają własne wady na barki innych i w krótkiej chwili zaczynają czuć się lepiej. Stają się idealni, nieomylni i naprawdę w to wierzą, a ich ego obija się głową o sufit. Znikają ich błędy, nie widzą swoich wad, za to druga osoba postrzegana jest przez nich jako szczególnie zepsuta. Na zasadzie kontrastu poprawiają własne samopoczucie i wpadają w nałóg bezlitosnego krytykowania. Dokąd to prowadzi? Krytykowanie innych więcej nam mówi o osobie krytykującej niż o obiekcie krytyki. Mówi się, że skłonność do krytyki to forma ukazania autobiografii. „Gdy osądzasz innych – nie pokazujesz jakimi oni są -pokazujesz, jaki ty jesteś” .
Na swojej drodze życia napotkałam na „bandę łobuzów”, zaczęłam się wtedy zastanawiać skąd biorą się tacy ludzie? To stało się źródłem moich głębszych rozważań na temat ludzkiej natury. Długo się nad tym zastanawiałam i mój wniosek jest taki, że Ci, którzy rzeczywiście mają wiedzę, będą zbyt zajęci aby tracić czas na krytykanctwo. Krytykanctwem zajmują się zakompleksieni i stale próbujący sobie coś udowadniać ludzie. Skłonność do krytyki niestety zazwyczaj pozostaje na całe życie. Rywalem natomiast takiej osoby jest każdy, kto ma większy potencjał, możliwości, wiedzę itp. Warto o tym pamiętać.
To, że „bandzie łobuzów” przyjdzie zapłacić za swoje harce jest pewne jak amen w pacierzu. Wielką zagadką pozostaje to, jak bardzo słony będzie to rachunek.